They don't want the truth,
they just want the words
Nie
zamierzała mówić im prawdy. Nie musieli wiedzieć tego, że czasem po prostu
czuła się samotna. Że czasem chciała po prostu zrobić coś innego. I że czasem
sama nie była pewna, czy dla odmiany chciała nie tylko zabijać, ale też
uratować, a może Bel na tyle wypaczył jej psychikę, że chciała pobawić się w
panią życia i śmierci?
Wracam właśnie z misji. Kolejne zadanie dla króla demonów
wykonane. Uśmiecham się pod nosem. Ile to już dla niego pracuję? Ile ludzi
zabiłam przez te kilka miesięcy. Przelałam morze krwi. Patrzę na swoje dłonie.
Są trochę podrapane, a naskórek przesuszony od ściskania sztyletów.
Nie, żebym czuła się z tym źle. Zawsze wiedziałam, że nie
ma dla mnie innej drogi. Moim przeznaczeniem jest pole bitwy. Jestem ludzką
bronią. Zawsze to sobie powtarzam, więc na darmo mieć jakieś żale i sentymenty.
Stało się, jak się stać miało i tyle.
Słyszę jakiś szmer za sobą. Przystaję. Nasłuchuję.
Adrenalina znów rusza w szaleńczy bieg po moim organizmie. Jestem czujna.
Jestem skupiona. Kolejny szmer. Wiem, skąd dochodzi. Napinam mięśnie i jednym
zwinnym skokiem odbijam się do muru i łapię…
– Kot? – mruczę zaskoczona, trzymając futrzaka za kark.
Wierzga się i miota, drapiąc mnie po przedramieniu.
Krzywię się, ale nie puszczam go. Wciąż walczy, choć nie ma szans. Nie poddaje
się. Wierzga, miaucząc wniebogłosy. Dostrzegam, że jest dość poważnie ranny.
Jego krew brudzi moje ubrania, ale to nie ma znaczenia. I tak były uwalone, po
tym jak poderżnęłam gardło jakiemuś gnojkowi.
– Nie rzucaj się – mówię do zwierzaka, próbując go
uspokoić.
Chyba mnie nie rozumie. Dalej się rzuca i wierzga i
drapie, ale to nadal nic. Postanawiam uratować jego marny żywot i zająć się
nim. Rudy sierściuch pewnie zdechnie za kilka dni z takimi ranami. Chyba zadarł
nie z tym psem, co trzeba. Ma szczęście, że mam tyle czasu by się nim zająć.
Ciekawe, co powie na to Bel.
Niosę futrzaka tak trochę obejmując go w talii. I nie
wiem tylko, czy kot ma talię. Więc w pasie. W przegubie. Ciul. Zaciskam mu ręce
na brzuchu, żeby się nie wyrwał. Zadowolona z siebie wracam do kwatery. Nie do
końca pewna, jak kocura przetransportować przez szyb, żeby mi nie spierdolił.
W końcu udaje mi się dotrzeć na miejsce, nie pozwalając
futrzakowi na wydrapanie mi oczu. Z beznamiętną miną i rudym kotem pod pachą,
staję naprzeciw Bela. Chyba na mnie czekał. Przygląda mi się z wysoko
uniesionymi brwiami. Pewną też dozą zaciekawienia i bardzo dziwnym uśmiechem.
Nie do końca wiem, co to oznacza.
– Tris, co to jest? – pyta, wskazując na kota długim,
kościstym palcem zakończonym równie długim, ostrym pazurem ze świeżym
grafitowym lakierem.
Chyba naprawdę go to bawi, a ja naprawdę nie rozumiem
dlaczego.
– To kot.
– To widzę, ale pomóż mi zrozumieć, dlaczego kłopotałaś
się go tu zataszczyć? – nie daje za wygraną.
– Jest ranny? – odpowiadam bez entuzjazmu. – Zdechnie.
– Zabijamy ludzi. Ty i ja przelaliśmy morze krwi.
Dlaczego przejmujesz się życiem kupy futra?
Wzruszam ramionami.
– Po prostu.
– Po prostu zapragnęłaś go ocalić. Myślisz, że pokocha
cię bezgraniczną miłością, bo go uratowałaś? – drąży Bel, wciąż bacznie mnie
obserwując.
Przynajmniej kot zmęczył się wierzganiem i spokojnie
wisiał w moich ramionach. O ile jeszcze nie zdechł od utraty krwi.
– Nie – stwierdzam, krzywiąc się. – To kot. Co najwyżej
spojrzy na mnie z pogardą.
– Więc po co?
– Po prostu. Przecież wiem, że mnie nie pokocha. Nie może
zostać? Mam go wyrzucić? – teraz ja pytam, patrząc Belowi prosto w oczy.
Tak naprawdę jest mi obojętne, co stanie się z kotem. Nie
zawaham się wywalić go za drzwi, jeśli Bel tak rozkaże. On chyba to dostrzega i
w końcu parska śmiechem.
– Rób co chcesz, Tris. Rób co chcesz…
– Nie wiem, co w tym śmiesznego.
– Twój widok – wyjaśnia, między napadami śmiechu.
– Nadal nie rozumiem…
– Cała podrapana, umorusana od krwi, ze zmęczoną miną i
kotem pod pachą – wymienia, a jego ramiona wciąż drżą od tłumionego śmiechu.
Jest w dobrym nastroju. Cieszy mnie to.
– A tak w ogóle, zadanie wykonane – rzucam, idąc do
swojego pokoju.
– Wiem.
– Zawsze wiesz.
– Wiem.
– Co wiesz, szefie? – zaciekawia się Asmo. – A to, co za…
A…Apsik! Mam… Apsik! Uczulenie na…Apsik… Koty...
– Przykro mi – mówię cicho. – Postaram się trzymać go z
daleka.
– Tylko tyle? – jęczy, ale nie zawracam sobie tym głowy i
zamykam się w pokoju.
Mam tu wszystko, co potrzebne. W moim małym pokoiku. Kot
znów robi się niespokojny, gdy wmuszam w niego lekarstwo. To chwilę potrwa, nim
zadziała. Ale bez tego nie dam rady opatrzyć mu ran. Próbuję do niego mówić:
– No już, nie wierzgaj się kocie. Utrudniasz życie sobie
i mi – stwierdzam, krzywiąc się. – Wiem, że twoje życie pewnie jest do dupy.
Moje też. Mam szesnaście lat… Straciłam jeden dom, a potem przygarnął mnie Bel.
Tak, jak ja teraz ciebie. No już. Śpij. Już dobrze…
Zajęłam się futrzakiem jak mogłam. Dopiero teraz mogę iść
coś zjeść. Jestem strasznie głodna. W kuchni czeka na mnie Bel, a kawałek dalej
Asmo, który wyraźnie utrzymuje dystans.
– Nazwiesz go jakoś? – pyta chłopak.
– Po co?
– Przygarnęłaś go, więc powinnaś go nazwać, apsik!
– Apsik? Nie, to kot…
– Ale imię… Nie kot i nie apsik – jęknął Asmo.
– Kot – powtarzam, a Bel parska śmiechem.
Oh I hate your static pace,
Tris uruchomiła urządzenie i
zamarła. Coś się włączyło i wyglądało na to, że tam naprawdę było jakieś
nagranie. Jej serce zabiło szybciej i w przypływie strachu, włączyła pauzę. Nie
była gotowa, by znów ujrzeć twarz Lokiego. Wątpiła, by wiadomość skierowana
była do niej, ale samo to, że mogła znów usłyszeć jego głos…
Wzięła kilka głębszych oddechów, ale to nic
nie pomogło. Wciąż się bała. Bała się tego, że wszystkie uczucia i emocje
ożyją, że znów będzie przeżywała ten sam horror, bo przecież nie mogła oglądać
tego nagrania w nieskończoność. Czuła, że to już naprawdę ostatni raz, gdy
zobaczy jego twarz.
To miało być pożegnanie, a ona nie chciała się
żegnać. Wierzyła, że nad nią czuwał, że patrzył na nią z jakiegoś nieba
Zaćmionych, że wciąż był przy niej. Gdyby obejrzała nagranie, w końcu musiałaby
mu pozwolić odejść, ale wtedy zostałaby kompletnie sama.
Dobrze,
że przygotowała się na taką okazję. Wyciągnęła z kieszeni piersiówkę i
pociągnęła kilka sporych łyków. Skrzywiła się i zakręciła buteleczkę. Nie
schowała jej jednak. Czuła, że tylko tak da radę to wreszcie obejrzeć. Ostatni
głęboki oddech i przywróciła odtwarzanie.
Na ekranie pojawiła się wielka twarz Lokiego,
zasłonięta nieco dłonią. Najwyraźniej ustawiał coś przy kamerze. Serce Tris zabiło
szybciej, gdy mruknął coś pod nosem i wreszcie usiadł na miejscu, prezentując
jej się takim, jakiego go pamiętała. Musiał nagrać to niedługo przed śmiercią.
–
Er… Tak… – zaczął, wyraźnie zażenowany. – Trochę dziwnie czuję się gadając tak
do kamery – mówił dalej i uśmiechnął się lekko. – Bardzo, bardzo głupie
uczucie. Nie polecam – mamrotał, a Tris wywróciła oczami. – Ale z drugiej
strony to dobry sposób, by przekazać najbliższym ostatnie słowa.
– Długo będziesz się nad tym rozwodził? –
mruknęła Tris, chociaż wiedziała, że Loki jej nie odpowie.
–
Nie – padło, a ona zamarła, czując się, jakby obraz nagle ożył. – Nie
mogę marnować czasu na takie bzdury. Mam nadzieję, że ta wiadomość do ciebie
dotrze... – zawahał się, a na jego twarzy zagościł promienny uśmiech. – Tris… –
Serce blondynki zatrzymało się na chwilę na dźwięk jej imienia. Mimowolnie
podniosła butelkę do ust i pociągnęła z niej kilka łyków. – Tris… Skoro to
oglądasz, znaczy, że nie ma mnie już na tym świecie. Mam nadzieję, że chociaż
zginąłem w walce lub chroniąc cię – dodał i również się czegoś napił, jakby
potrzebował dodać sobie odwagi do dalszej rozmowy. – Jeśli tak, nie obwiniaj
się, proszę… Wolałbym zginąć właśnie tak, bo wiem, że i tak nie będzie mi dane
pożyć zbyt długo – oznajmił. – Pewnie zastanawiasz się dlaczego… Jak wiesz,
jestem dość silnym Zmrokiem, a wiesz, że to zazwyczaj niesie za sobą pewne
konsekwencje. Nie posiadałem żadnej dysfunkcji, ale wiedziałem, że nigdy nie
dożyję nawet trzydziestki. Oto cena, którą przyszło mi zapłacić – wyjaśnił
spokojnie i znów upił kilka łyków czegoś, a Tris poszła w jego ślady. – I tak
żyłem dłużej, niż przypuszczali lekarze. Gdy się poznaliśmy, dawali mi rok,
góra dwa lata życia. Zgodnie z tym, powinienem być martwy od ponad roku –
zaśmiał się i wzniósł buteleczkę, niczym do toastu. – To wszystko dzięki tobie.
Każdy dzień w twoim towarzystwie był ciekawy i zabawny, to dodawało mi siły, by
żyć. Nie chciałem cię opuszczać, gdy tak bardzo lubiłem spędzać z tobą czas.
Wiem jednak, że to nieuchronne. Przepraszam… Nigdy nie miałem odwagi powiedzieć
ci tego wprost, że umieram. Nie chciałem niszczyć tego, co było między nami.
Chciałem widzieć jak się uśmiechasz, a nie smucisz. Wiedziałem, że
odwzajemniasz moje uczucia – powiedział nagle i Tris pobladła momentalnie. –
Kocham cię… Tris. Kocham cie nad życie i dlatego, nie powiedziałem ci o tym
wcześniej. Miałem nadzieję, że z czasem zapomnisz. Chcę tylko, żebyś była
szczęśliwa. Bo ja dzięki tobie byłem szczęśliwy. Nie zadręczaj się tym, że mnie
już nie ma. Znajdź wielu nowych przyjaciół, zakochaj się, spotkaj się ze swoim bratem
i bądź szczęśliwa. Nie marnuj życia na smutek i tęsknotę. Lubisz zgrywać silną,
ale musisz sobie odpuścić. Pozwolić sobie na radość i nie obwiniać się za
wszystko, a koszmary same miną. Zawsze będę nad tobą czuwał. Kocham cię…
Żegnaj… Tris – powiedział i nagranie się skończyło.
– Nienawidzę cię – wyszeptała Tris, zalewając
się łzami. – Nienawidzę cię, Loki… Jak mogłeś mnie zostawić? Jak możesz tak
spokojnie mówić o śmierci? Nie było ci przykro? Nie czułeś się samotny?
Dlaczego? Dlaczego nie odpowiadasz? – mówiła przez łzy, które jedna po drugiej
spływały po jej policzkach i kapały na podłogę. – Dlaczego cię tu nie ma?
you ask no questions, let things be
Rozległo
się pukanie do drzwi i do środka zajrzał Marco. Spojrzał na Tris zaskoczony i
szybko wszedł do środka. O nic nie zapytał, tylko przytulił ją do siebie,
kołysząc lekko na boki. Nawet nie musiał pytać, by wiedzieć, że obejrzała
nagranie, że to dlatego płacze.
Zdążył
się już przekonać, że wolała zgrywać przed innymi twardą. Jeśli w takiej chwili
nie potrafiła opanować łez, znaczyło tyle, że potrzebowała się wypłakać.
Zamierzał jej na to pozwolić, ale nie chciał, żeby była sama. Nie musiał nic
mówić, pocieszać jej. Wystarczyła bliskość, by nie czuła się samotna.
Tym
razem pozwoliła mu na to. Pozostała w jego objęciach, dopóki nie zdołała się
uspokoić. Od płaczu zaschło jej w gardle, a oczy miała zapuchnięte, jak chyba
jeszcze nigdy w życiu. Wciąż pociągając cicho nosem, odsunęła się od Marco i
uśmiechnęła blado.
– Przyniosę ci wody – powiedział tylko i
wróciwszy po chwili, podał blondynce naczynie.
Skinęła
głową i wypiła całość na raz. Odetchnęła głęboko. Czuła się trochę lepiej.
Wciąż było jej strasznie przykro, ale to, że mogła się wreszcie wypłakać,
przyniosło jej ulgę. Jakby ktoś zdjął z jej serca spory ciężar. Pozostała już
tylko pustka, która z czasem miała się wypełnić nowymi nadziejami.
O nic nie pytał, co Tris naprawdę doceniała.
Nie nalegał też, że ją odprowadzi, gdy postanowiła sama wrócić do domu. Też
miał coś do zrobienia. Coś, co powinien był zrobić już dawno temu, ale
dotychczas nie miał odwagi.