Until we
learned to turn it down
Tris stanęła przed domem
Benriya i uśmiechnęła się pod nosem. Już czuła zapach Zmroka. Bez problemu
wskoczyła na parapet i przez otwarte na górze okno weszła do środka. Rozejrzała
się po czymś, co wyglądało jak gabinet. Było tam całkiem ładnie, tyle mogła
stwierdzić.
– Co tu robisz? – padło i w drzwiach stanął
Arcangelo. – Chyba nie przyszłaś walczyć z Ivrel?
– Co? Nie – pisnęła Tris. – Ja przyszłam… –
urwała, z przerażeniem na twarzy szukała wymówki. – Ja… Celebrer przyniosłam –
oznajmiła wyciągając z kieszeni pudełko. – Nie wiem ile ona tego bierze, więc
miałam donieść, co by znowu napadu nie dostała.
– I weszłaś przez okno, zamiast drzwiami? –
zapytał rozbawiony Worric.
– Co? Ech… No cóż… Ciężko się wyzbyć starych
przyzwyczajeń – skwitowała, a blondyn parsknął śmiechem. – I co rżysz?
– Nic. Jesteś naprawdę urocza – stwierdził i
objąwszy ją ramieniem, poprowadził w stronę wyjścia. – Ale nie mogę pozwolić ci
walczyć z Ivrel. Nico się wścieknie.
Widziała ją. Kątem oka widziała
buszującą po kuchni Hecate, ale nie dała tego po sobie poznać. Dała się
wyprowadzić na zewnątrz otoczona ramieniem blondyna. Uśmiechnęła się pod nosem
na myśl, że w sumie ładnie pachniał. Jakoś… Przyjemnie. Szkoda tylko, że musiał
się wtrącić. Gdyby nie on, dorwałaby już tą wilczą jędzę.
Took our
dreams and got in line
Nie
chciało jej się jeszcze wracać do domu, więc wybrała się na spacer.
Potrzebowała trochę odsapnąć. Ochłonąć i wszystko przemyśleć. Raz jeszcze
zaplanować, co zrobi w sprawie Hecate. No i musiała jeszcze przenieść swoje
rzeczy, których przybyło w miarę mieszkania w Ergastulum, ale wątpiła, że Theo
jej pomoże. Zresztą ciągle się dąsał za poranne żarty.
– Marco! – zawołała, a jej twarz rozjaśnił
radosny uśmiech. Szybko się jednak opanowała. – Co słychać?
– W porządku, a u ciebie?
– Pomału.
– No to dobrze…
– Nadal nie pogodziłeś się z Connie?
– zapytała Tris, robiąc zmartwioną minę. W rzeczywistości jednak łudziła się,
że wreszcie się rozstaną. Nie rozumiała, dlaczego w ogóle byli razem. No tak, z
poczucia winy, jeśli wierzyć tej jędzy Hecate. – Nie martw się – powiedziała,
gdy Marco wbił wzrok w ziemię i położyła mu dłoń na ramieniu. – Przejdzie jej.
W końcu zrozumie, że Hecate jest po prostu suczą.
– Nie w tym rzecz – westchnął
Adriano.
– Chcesz o tym porozmawiać?
– Nie, w porządku. Sam muszę się z
tym uporać.
– W razie czego wiesz gdzie mnie
szukać. – Tris uśmiechnęła się promiennie. – Ej, nie chcesz wpaść na kawę?
– Nie, przepraszam… Może następnym
razem.
– W porządku. Do zobaczenia…
– Czekaj! – powiedział, a Tris
spojrzała na niego pytająco. – Właściwie… Może kawa dobrze mi zrobi.
– Kawa może nie koniecznie, ale... –
prychnęła pod nosem Szkarłatna, ale na całe szczęście Marco jej nie słyszał. –
Chodź, na co czekasz?
Held our
breath and hoped to die, fade on
– Nie do kliniki? – zdziwił
się Marco.
– Ach, nie. – Tris uśmiechnęła się z dumą. –
Wczoraj odebrałam od Monroe klucze do mieszkania, jest tuż za rogiem –
wyjaśniła. – Jeszcze poza meblami nic tam nie ma, ale zdążyłam, chociaż
zorganizować kawę i czajnik. No dobra – wyznała. – Zabrałam z kliniki.
– Czyli będę twoim pierwszym gościem –
zauważył Adriano.
– Tak.
–
Jestem zaszczycony – powiedział, uśmiechając się zadziornie.
– Ale też mi zaszczyt.
– To miła odmiana po tylu latach napić się z
tobą kawy. Zwłaszcza celebrując, że masz własne mieszkanie w Ergastulum.
– Fakt, trochę zeszło – przytaknęła Tris. –
Będzie z pięć lat – dodała, wchodząc do budynku i ruszyła na drugie piętro.
Mieszkanie było nieduże, ale schludnie urządzone. Składało się z jednego pokoju
z biurkiem, krzesłem, kanapą oraz wyjściem na balkon, przytulnej kuchni oraz
łazienki. – To tutaj – oznajmiła Tris. – Ciasne, ale własne. Rozgość się –
dodała, napełniając czajnik wodą i wstawiła go na gaz.
– Wtedy też mieszkałaś na drugim piętrze.
– Tak, to prawda – odparła Tris. – Jedna
miarka bez dodatków, nie?
– Tak. Dokładnie. – Marco uśmiechnął się
lekko. – Bez dodatków.
– Mam pamięć do drobiazgów – wyjaśniła Tris,
jakby zawstydzona tym, że wciąż pamiętała.
– Tak – przytaknął Marco, może nie chcąc by
zapadła niezręczna cisza. – Zawsze miałaś oko do takich rzeczy.
– Proszę – mruknęła Szkarłatna, stawiając
przed nim kubek z parującym napojem.
Sobie natomiast wsypała dwie łyżeczki cukru i
dolała odrobinę mleka, po czym usiadła po drugiej stronie stołu. Upiła łyk kawy
i westchnęła.
– Widzę, że słodzisz mniej, niż kiedyś –
poczynił spostrzeżenie Marco, a w jego oczach pojawiły się te zadziorne
iskierki. – O całą łyżeczkę mniej…
– Masz z tym jakiś problem?
– Nie, skąd.
– Nabijasz się ze mnie! – oburzyła się Tris.
– Nie gniewaj się.
– Nie, nie gniewam – westchnęła. – Masz rację,
powoli ograniczam cukier. Na razie zeszłam do dwóch łyżeczek, a od przyszłego
tygodnia już tylko jedna.
– Dlaczego? Jesteś chora? – Tris parsknęła
śmiechem. – Co?
– Nic, po prostu zaskoczyło mnie, jaki jesteś
troskliwy. Ale nie, nic mi nie jest. Po prostu cukier podrożał…
–
To o to chodzi?
– Powaga. No wiesz, teraz będę żyć sama. Jak
policzyłam, ile idzie na cukier, to myślałam, że zejdę na zawał.
– Skoro tak uważasz…
– Nadeszły ciężkie czasy, co zrobić – zaśmiała
się Szkarłatna.
And all
along, we got it wrong
– Właśnie, mówiłaś, że nie
masz tu swoich rzeczy – powiedział nagle Adriano.
– To prawda.
– Potrzebujesz pomocy? Mam jeszcze trochę czasu,
możemy razem przenieść rzeczy.
– Och, nie, nie. Poradzę sobie. Poza tym
jeszcze się nie spakowałam.
– Boisz się, że zobaczę jak pakujesz bieliznę?
– zażartował Marco, a Tris machnęła na to ręką, mówiąc:
– Nah… Widziałeś już moje porozrzucane po
mieszkaniu majtki i staniki, jak szukałam wtedy portfela.
– Racja – przyznał Marco i oboje wybuchli
salwą radosnego śmiechu. – To jak?
– Dam radę. Może nie wyglądam, ale jestem
silna – powiedziała, napinając biceps, ale brunet nie wyglądał na przekonanego.
– Daj spokój Tris, to żaden problem.
– Tego naprawdę nie ma za dużo. Raptem dwa
kartony i walizeczka.
– No to w sam raz – stwierdził Marco i
podszedł do zlewu.
– Zostaw – powiedziała Tris. – Później to
umyję. Pozwól się dziś ugościć, chociaż nie mam do zaoferowania nic poza kawą –
dodała i również dopiła swój napój.
Razem
ruszyli do kliniki, gdzie w towarzystwie Niny krzątał się naburmuszony Theo. Do
siostry nie odezwał się ani słowem, nawet na nią nie spojrzał, a na przywitanie
Marco skinął tylko głową, mamrocząc coś pod nosem.
– Co mu się stało? – zapytał cicho Marco, gdy
byli już na górze, w pokoju Tris. – Dawno nie widziałem go w tak podłym
nastroju.
– Och to nic takiego – zaśmiała się blondynka.
– Miał wczoraj… Cóż… Ciekawy wieczór – dodała tajemniczo.
– Nie rozumiem?
– Hecate go dorwała.
– Coś mu zrobiła? – strapił się Adriano. – To
coś poważnego?
– Co? Nieee. W końcu mu przejdzie. Co najwyżej
będzie miał przez jakiś czas traumę. Poza tym wścieka się, bo z niego żartowałam.
– A co zrobiła Ivrel?
– Pocałowała go – wyszeptała Tris, dotykając
palcem wskazującym swoich ust. – Nie wiem dokładnie, jak było, ale gdy
przyszłam, leżała na nim przyssana jak pijawka. Theo twierdził, że się na niego
rzuciła.
–
I raczej miał rację – odparł Marco. – Hecate… Znaczy Ivrel, ma tendencję, że po
alkoholu robi się bardzo kochliwa. Wprost uwielbia cały świat i wszystkich
żyjących na nim ludzi.
– A to ciekawe, bo wygląda mi raczej na
mizantropa.
– Podobno ludzie dopiero po alkoholu zaczynają
być szczerzy.
– Może – zaśmiała się Tris. – Ale to by
znaczyło, że jestem pół nimfą, pół jednorożcem, gdyby wierzyć pijackiej
paplaninie.
– No patrz, a niepodobna jesteś – mruknął
Marco. – Przynajmniej do jednorożca. Bo nimfy nigdy nie widziałem.
– A jednorożca tak?
– To taki tęczowy koń z rogiem na czole. Weźmy
się za pakowanie – zaproponował Marco.
– Racja – przyznała Tris i szybko zaczęła
wrzucać rzeczy do odpowiedniego pudła lub walizki. Nie było tego dużo, więc
szybko się uwinęła, nie pozwalając Marco niczego dotknąć. – Gotowe.
– A to? – zapytał niepewnie Marco, rozciągając
w dłoniach czarne, koronkowe… Coś. – Bo jakoś nie sądzę, żeby należały do Niny.
– Oddawaj – mruknęła Tris, pąsowiejąc lekko.
– Jak to się w ogóle nosi?
– Normalnie. Na tyłku.
– Ale to prawie nic nie zakrywa – jęknął
Adriano.
– A zostaw ty już kwestię mojej bielizny, co?
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj. Zwłaszcza, jeśli nie
wyglądasz, żebyś czuł się winny.
Marco uśmiechnął się tylko na tę uwagę i
podniósł pudła, Tris zostawiając tylko walizeczkę.
– Marco – zaprotestowała.
– Nie – powiedział stanowczo. – Masz, co
nieść.
– Ale...
– Uparta jak zawsze. Nigdy nie lubiłaś
przyjmować pomocy, prawda?
–
A ty jak zwykle mnie nie słuchasz – odgryzła się Szkarłatna.
– Kto by słuchał takiego uparciucha? – zaśmiał
się, gdy schodzili już na dół.
– Ale wy się zaprzyjaźniliście ostatnio –
prychnął Theo, nie odrywając się od jakiś papierów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz