Opowieść pełną garścią czerpie z uniwersum GANGSTY.

Ergastulum to miasto złoczyńców i płatnych morderstw, tanich prochów i jeszcze tańszych prostytutek. Przemoc, seks i narkotyki, wszystko, czego potrzeba do pełni szczęścia, jest na wyciągnięcie ręki. Zobacz, jak sobie tu radzi grupa Zmroków, ludzi o podejrzanej moralności i ponadprzeciętnej sile, za którą każdego dnia muszą płacić wysoką cenę.

piątek, 5 maja 2017

Chapter III: #Enemy


What's the point in being a voice

             Tris wracała właśnie od Monroe. Odebrała od niego klucze do swojego nowego mieszkania, ale musiała jeszcze przenieść rzeczy. Do tego było już późno i robiła się senna. Postanowiła spędzić jeszcze ostatnią noc w mieszkaniu brata. O tej porze Nina już na pewno spała, więc nie będzie jej zarzucać pytaniami o pracę Zmroka.
             Klinika była już w jej zasięgu wzroku. Na ulicy prawie nikogo nie było, ale w budynku wciąż paliło się światło. Znaczyło to tyle, że Theo jeszcze nie śpi. I dobrze. Pogadają sobie przynajmniej. No, chyba, że przyszedł jakiś pacjent. Wtedy mu pomoże, a potem i tak pogadają.
            Doczłapała się wreszcie do drzwi. Ze środka nie słychać było nic. „Może zasnął w gabinecie” pomyślała i nacisnąwszy na klamkę, weszła do środka. W pierwszej sekundzie nie zauważyła nic nadzwyczajnego. W drugiej sekundzie zobaczyła wszystko, czego ujrzeć nie chciała. Nie coś takiego.
             Na jednym ze szpitalnych łóżek leżał Theo. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby na nim nie leżała Hecate. Rozczochrana, w seksownie pomiętych ubraniach i nie wpijała się w usta szatyna, mrucząc z zadowolenia.

when everyone's already sick of the noise?

            Wreszcie udało mi się uciec przez okno. Wyczekałam odpowiedni moment, gdy Brown przestał się na mnie lampić i poszedł pod prysznic. Mam już szczerze dość jego „opieki”. Potrzebuję odrobiny wolności. I chociaż wciąż jestem lekko ranna, przeskakując po dachach, gnam jak najdalej od domu najemników.
             Swoje kroki kieruję do „Bastarda”, gdzie podobno można znaleźć Marco. Przynajmniej on jest po mojej stronie. Chociaż… Czy aby na pewno? Ostatnio trochę narozrabiał, a teraz ma pretensje do mnie o to, że powiedziałam prawdę. Nie patrzył na mnie z taką odrazą nawet wtedy, gdy porwałam go dla Destroyersów, ale teraz…
             Jest wściekły. Bez cienia wątpliwości. Ale to ja mam rację i on w końcu przejrzy na oczy. Wtedy do mnie przyjdzie. Nie kocha tej głośnej baby, która bierze go na litość. Jak on, potężny zabójca Spas, mógłby się zakochać w kimś takim? To niemożliwe. Jest z nią z litości, a to bardzo głupio z jego strony. Powinien być mi wdzięczny, bo uwolniłam go od kłopotu.
            Teraz muszę go o tym tylko uświadomić. Już bym chyba wolała, żeby się spotykał z tą suką, Szkarłatną. Chociaż nie… Jednak nie. Najlepiej, żeby z nikim się nie spotykał. Bo i po co? Baby to same kłopoty. Z wilkami tyle kłopotów nie ma. Bo wilki lubią samotność.
            Ale Marco nie ma w „Bastardzie”. Poszedł coś załatwić i nikt nie wiedział dokąd, ani kiedy wróci. Towarzystwa chętnie dotrzymuje mi Galahad, niewzruszony pogłoskami krążącymi wokół mojej osoby. Za to bardzo uradowany, że może spotkać starą znajomą swojego towarzysza broni i przyjaciela.
             Kończy się na turnieju w piciu piwa. Na umór i do upadłego. Jestem już bliska zwycięstwa, bo jak się okazuje, mimo drobnego ciałka, z łatwością doganiam wielkoluda. Może nawet bym wygrała, ale zabawę przerywa nam Cristiano, stając nad nami z groźną miną.
             Mogłabym jej napluć na głowę. Tej małej blondzi. Czy wszystkie blond to takie zołzy? Wszystkie. Ale Szkarłatna jest najgorsza z najgorszych. No, bo czemu nie? W końcu jest Szkarłatna. To mówi samo za siebie, bo ktoś z tak pojebanym przydomkiem nie może być wporzo.
             Wstaję od stołu, w przeciwieństwie do Wielkoluda jestem trzeźwa. No, może nie do końca. Gdy tylko zaczynam się ruszać, świat wiruje. Alkohol krąży w moich żyłach i daje mi się we znaki. Mimo to dzielnie wytaczam się na ulicę i rozglądam mrużąc oko. W końcu zamykam jedno z nich, próbując ustabilizować obraz.
            Nie jestem do końca pewna, czy idę dobrą drogą. Wszystko jest cholernie zamazane, a i bez tego nie mam najlepszej orientacji w tym zapyziałym mieście. To nic. Podobno wszystkie drogi prowadzą do domu. Z tym, że… Ja nie mam domu. Tylko więzienie w domu Nicolasa… Mały Nico mnie znajdzie.
            Nie znalazł. Może nawet nie szuka? Głupi chuj. Na co on się może przydać? Tylko mi bełkocze nad głową albo macha łapami, wiedząc, że i tak nic z tego faflunienia nie rozumiem. Nikt nie kazał mu mnie pilnować. No dobra… Kazał. Ale nie musi ich słuchać, więc niech się teraz zastanawia, gdzie jestem.
            Właściwie to nikogo nie potrzebuję. Niech się wszyscy pierdolą i dadzą mi żyć. Nie potrzebuję wrzasków, pretensji i pełnych podejrzeń lub oskarżycielskich spojrzeń. Nie chcą mi wierzyć to nie. Ich strata.
             – O! Klinika – mruczę pod nosem, gdy w oddali widzę siedzibę swojego pierwszego oprawcy oraz tej mendy, Szkarłatnej.

What's the point in trying to change
 when everyone's already stuck in their ways

            W jej głowie rodzi się szatański plan. Szurnięty doktorek jest teraz najwyraźniej sam, bo nie wyczuwam już tutaj zapachu blondyny. Czy wspominałam, że wszystkie blondynki to wcielone zło? Na przykład taka Maverik. Ale chrzanić tą sukę. Wreszcie mogę się zemścić na tym całym Theo.
            O tak. Plan zdecydowanie w pytkę. Tylko droga, która dzieli mnie od kliniki zdaje się być dłuższa i bardziej kręta. Może nawet odrobinę stroma. Co za dziwne miasto.
            – Ała – jęczę, lądując na ziemi przy kolejnych zawrotach głowy. Próbuję przeturlać się na brzuch i podnieść. Jednak jakieś nieznane siły ciągną mnie ku ziemi. A może to zwykła grawitacja? Nie. To na pewno jakaś klątwa Szkarłatnej wiedźmy. – Faken!
            Przed budynek wychodzi Theo zwabiony wiązanką soczystych przekleństw, którą posłałam w stronę tego parszywego świata. Poprawia okulary, które zsuwają mu się z nosa i marszczy brwi. Wyraźnie nie jest pewien, czy to co widzi to rzeczywistość, czy jakieś paskudne halucynacje.
            Wciąż tarzam się na ziemi, próbując wstać i klnąc pod nosem przy każdej nieudanej próbie. I na co ten chuj czeka? Mógłby mi pomóc, zamiast się lampić. Ale nie! Łaski bez. Sama sobie, kurwa, poradzę.
            Albo zadzwoni po Nicolasa. To on miał mnie pilnować, a ja szlajam się sama, bo ta głucha niedorajda nawet tego nie potrafi. Czuje na sobie spojrzenie doktorka. Może myśli, że po pijaku jestem łatwa? A może, że wtedy jestem mniej bezpieczna.
            A może doktorek w głębi duszy przeczuwa, że będzie tego żałował? Mimo to wreszcie podchodzi do mnie i zabiera mnie z ulicy. Próbuję się wyrwać, nie zależy mi na jego pomocy. Z drugiej strony w klinice jest przyjemnie ciepło.
            Podchodzi do mnie jak do dzikiego kundla. W sumie mu się nie dziwię. Pewnie ma w zanadrzu jakieś coś… No te… Strzykawki. Ale jak spróbuje mnie przywiązać to odgryzę mu to łapsko. Za biurkiem dostrzegam pałkę teleskopową. Mogłabym ją wykorzystać do obrony w razie czego.
            Doktorek wzdycha ciężko, ale cierpliwie sadza mnie na łóżku. Dłuższą chwilę przygląda mu się. Ja jemu też. Cały czas mrużę oczy, bo już jeden doktorek mnie wkurwia, ale dwóch! To dla mnie za dużo. Zresztą nie jestem pewna, któremu z nich mam w razie czego odpyskować. A to spory dylemat.
            Trochę się chwieję, nie mogąc utrzymać równowagi. Na twarzy szatyna widzę pewien niepokój. Spogląda na zegarek, a potem na kuchenkę z czajnikiem. Pewnie ta Szkarłatna szmata niedługo wróci, bo uśmiechnął się pod nosem.
            – Siedź tu – mówi stanowczym toronem. – Zaraz wrócę. Nie próbuj niczego głupiego, bo dostaniesz zastrzyk z relanium.
            Wzdrygnęłam się na myśl o igle. Miałam ochotę skopać mu ten pomarszczony zad. Na pewno był pomarszczony. Ale w sumie… Miał nawet seksowny głos, gdy mi tak groził. Toteż wpadłam na lepszy pomysł. Podniosłam się i gdy tylko spojrzał w moją stronę, uwiesiłam się na nim.
            Chyba się tego nie spodziewał, bo zdołałam pociągnąć go w stronę łóżka. A może po prostu runęliśmy. Nieważne. A potem go pocałowałam, wpijając się w jego usta.

Everyone's happy with more of the same

             – O cie chuj – jęknęła Tris i spróbowała się po cichu wycofać.
            Na swoje nieszczęście rąbnęła w biurko i syknęła z bólu, strącając przy okazji metalowy kubeczek z długopisami, które z hałasem pospadały na ziemię. Ivrel zainteresowana zamieszaniem oderwała się od Theo i przeniosła zamglony wzrok na stojącą w drzwiach, oniemiałą blondynkę.
             Z tego natomiast skorzystał Theo i szybko zrzucił z siebie dziewczynę, uciekając z łóżka tak szybko, że omal nie runął z tego wszystkiego na ziemię. Cały czerwony spojrzał na siostrę, a potem na byłą członkinię Destroyersów, która wciąż wypinała w jego stronę tyłek, odziany w obcisłe szorty.
             – To nie tak jak myślisz! – wybuchł Theo. – To ona! Rzuciła się na mnie!
             – Jassssssssne – mruknęła Tris. – Tylko, co ona tu właściwie robiła? – zapytała, unosząc jedną brew. – Nie tłumacz się. W sumie to nie moja sprawa. No. Trochę szkoda, że się tu mizdrzysz z moim śmiertelnym wrogiem, ale…
            – Przecież ci mówię, że się na mnie rzuciła!
            Theo poczerwieniał na twarzy jeszcze bardziej, a na jego skroniach wylazły żyły. Oddychał ciężko i w tamtej chwili przypominał rozjuszonego byka. Albo Chupakabrę. Przeniósł wzrok na Ivrellę, która siedziała na łóżku rozbawiona zaistniałą sytuacją, nie rozumiejąc jeszcze, jakie konsekwencje ją czekają.
             – Wynocha stąd! – wrzasnął Theo i chwyciwszy Wolf za ramię, zaczął ciągnąć ją w stronę wyjścia. – Wynocha! Ale już!
             – Najpierw ją wykorzystujesz, a potem wyrzucasz? – zażartowała Tris, ale to nie był najlepszy moment.

We were born kicking and screaming

             – To ona się na mnie rzuciła! – krzyczał Theo.
             – To ty mnie tu zaprosiłeś! – odpowiedziała takim samym sposobem Ivrel, chociaż w rzeczywistości brzmiało to bardziej: toooyy mee tuuu saprooosiłeś!
             – Z litości! I to był mój błąd! Gdyby nie ja, leżałabyś tam na ulicy! I nikt by ci nie pomógł!
             – No i dobrze! – wrzasnęła Wolf, jakby nagle całkowicie otrzeźwiała.
             – Theo – zaprotestowała Tris i zagrodziła bratu drogę. – Ona tu zostaje. To jest… Dopóki Brown po nią nie przyjdzie.
             – Nie! Nie zostanie tu ani chwili dłużej! – pieklił się Theo, a od strony wejścia dało się słyszeć chrząknięcie. – Nicolas! Miałeś jej pilnować! Zabieraj ją stąd natychmiast! I zamknij ją w klatce! Albo w piwnicy!
             – Sam się zamknij w piwnicy! – odgryzła się Wolf.
             – Uspokój się – syknęła Tris i nawet Wolf przestała się na chwilę uśmiechać, jakby skruszona swoim zachowaniem. – Nicolas już po nią przyszedł i zaraz ją zabierze. Nie poniżaj się, Theo.
             – Właśnie. Żałosne – wtórowała jej Ivrel.
             – A ty się zamknij, bo sama cię wywalę na zbity pysk – zagroziła blondynka, chwytając Hecate za materiał bluzki. – Nicolas, zabierz ją, dobrze?
            Brown tylko pokiwał potakująco głową.
             – Nico? – Do kliniki weszła Nina. – Coś się stało?
             – Nic – powiedziała Szkarłatna. – Przepraszam, już nie będziemy hałasować. Wracaj do siebie.
             – Ale co to były za krzyki? – dopytywała dziewczynka.
             – To nic. Wracaj do siebie – powiedziała stanowczo Tris.
             – Ale…
             – Nino – wtrącił się Theo, odzyskując zimną krew. – Przypominam, że jutro czeka cię sporo pracy.
             Brown odczekał, aż Nina wróci na górę i wtedy podszedł do Ivrelli, po czym przerzucił ją sobie przez ramię. Wierzgała się, krzycząc i drapiąc go pazurami po gołych ramionach i karku, ale nic sobie z tego nie robił. Gdy zaczynała go denerwować, podrzucał ją lekko, żeby się nie wyślizgnęła. Krzykami zbytnio się nie przejmował. I tak nie mogła nic wskórać darciem mu się do ucha, ale najwyraźniej zupełnie o tym zapomniała.
             Tris obserwowała ich dłuższą chwilę. Nie zamierzała puścić płazem takiego wyczynu ze strony Hecate. Nieważne jak bardzo nieszkodliwe to było, uznawała zasadę, że jej bliskich się nie tyka. Theo wyglądał na wstrząśniętego, co tylko wzmagało gniew Szkarłatnej.
            Tym razem musiała zachować spokój. Ktoś musiał wykazać się zdrowym rozsądkiem, ale obiecała sobie, że jeszcze się odegra.

2 komentarze:

  1. Hej, wybacz, że teraz dopiero, ale nie zapomniałam i czytam.
    No to mnie zaskoczyłaś ... Tris przyłapała Theo z Ivrel. No tego to się nie spodziewałam, poważnie ...
    I to jak się tłumaczył, że to ona na niego "naskoczyła". heh, gdyby tego nie chciał, z pewnością Tris nie przyłapałaby go z nią w takowej sytuacji.
    Nie kryję, że bardzo podobał mi się fragment, i już nwet wyobraziłam sobie jak ona zaskoczona patrzyła na nich .. i to, że Ivrel jest jej wrogiem, i to nie byle jakim.
    W sumie, to dobrze, że Brown ją zabrał, bo Szkarłatna by chyba ją zaatakowała a na pewno miała chęć to zrobić ...
    No i to , że jej nie odpuści tego, co jest ciekawe ... bo Ivrel też nie jest szara a nie pozwoli sobie na głowę wejść.

    A co tam z Wilczy się dzieje?

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że nadal zaglądasz. Wilczy żyje. Teraz jeszcze jest moja część i kolejna jest już jej. To się tak przeplata.

    OdpowiedzUsuń

Zmroki:

Łączna liczba wyświetleń